dzięki ponad miesięcznej przerwie między zjazdami, mogę bezkarnie zająć się innymi tematami. :) W tej chwili jestem już po generalnych porządkach, wyciągnęłam również ozdoby na Wielkanoc. Powstała jedna nowa rzecz, w zupełnie nowej dla mnie technice. Dlatego tu dziś jestem - żeby się pochwalić. :D
Przedwczoraj uczestniczyłam w warsztatach z ekowikliny w skierniewickim RATPie. Była to dla mnie nie lada gratka. Ostatni raz na tego typu zajęciach byłam dokładnie rok temu (nie wliczając jednych, które miałam miesiąc temu w ramach studiów, ale o tym innym razem:) ), ponieważ albo miałam zjazd albo nie było już wolnych miejsc. Jak tylko są ogłaszane kolejne terminy, nie ma nad czym się zastanawiać, ponieważ można błyskawicznie wylądować na długiej liście rezerwowej. :) Tym razem okoliczności sprzyjały. Aparat zabrałam, by pstryknąć kilka zdjęć. Szybko się jednak zorientowałam, że jestem jedynym żółtodziobem w tej technice. Uwijałam się jak mrówka, by dogonić pozostałe uczestniczki - na fotografowanie brakło już czasu. :) Po czterech godzinach opuściłam warsztaty z własnym koszykiem, takim w stanie "surowym". Chciałam pomalować go wstępnie na zielono lub kremowo ale nie było akurat takich farb. Zaprezentowałam dzieło najbliższym a ci zgodnie zawyrokowali, by rzeczony koszyk zostawić w spokoju. Zdecydowanie nie przychylałam się do tego pomysłu, ale z powodu późnej godziny i tak i tak nic z nim więcej nie zrobiłam. Wczoraj zaś kupiłam prymulki, załadowałam do środka, obsypałam piórkami.... i tak zostawiłam. Rzeczywiście prezentuje się pięknie i bez malowania. :)
Po zrobieniu powyższego zdjęcia zauważyłam, że w kwiatach przyczaił się mały, żółty stwór. :)
Koszyk jest daleki od ideału, przede wszystkim bałabym się podnieść go za rączkę przy zawartości. Jeszcze nie wprawione ręce wykonały go trochę za delikatnie i tak też trzeba się z nim obchodzić. :) Mimo wszystko jestem z niego bardzo dumna, powiało świeżością w moim warsztacie. :) Porządkując dzisiaj kąty, wyciągnęłam sporo makulatury - materiał jak znalazł. Chciałabym zrobić teraz spory kosz, tyle że bez rączki, by mieć estetyczne miejsce na przechowywanie włóczki do tkania. Obecnie leży schowana w reklamówce. ;)
O tkaniu też wspomnę w którymś z postów. Tata wspomógł w zmontowaniu krosna, niewielkiego (70x100 cm) i obecnie tkam na nim dywanik, który zaprezentuję zapewne na obronie. :)
Ostatnia obietnica - wrócę w niedługim czasie, ponieważ czas najwyższy uzupełnić o coś nowego zakładkę z migawkami. :) A tymczasem....
Pozdrawiam serdecznie i Wesołych Świąt!
Karolina
nie którzy to mają talent. ja bym znalała sposób, żeby zrobiś sobie krzywde podczas robienis takiego koszyczka :P
OdpowiedzUsuńTeoretycznie jest to możliwe - początkowo ciężko zapanować nad rurkami ze szkieletu i można wsadzić sobie którąś niechcący w oko (a tak naprawdę bardziej na odwrót) ale już nie przesadzajmy. :)
UsuńŚliczny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńKoszyczek rewelacyjny:) Pięknie go ozdobiłaś. Czekam na kolejne bo papierowa wilkina naprawde wciąga:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję. Wprawka wysycha w kącie, także powinna pojawić się na dniach. :)
Usuń